1 gwiazdka2 gwiazdki3 gwiazdki4 gwiazdki5 gwiazdek (5 votes, average: 5,00 out of 5)
Loading...
4
0

W poszukiwaniu „blue foot”

W poszukiwaniu „blue foot”
W poszukiwaniu „blue foot”
Thomas Ezendam

Listopad 2007, BTS 23 (1)

Jak wielu z was wie, przez ostatnie dziewięć lat prowadziłem badania nad ptasznikami w Południowej Afryce. Zazwyczaj polegało to na przenoszeniu gatunków, które nie zostały zaobserwowane przez wiele lat na rodzimym terenie. Jednak istnieją sytuacje, kiedy można być poproszonym o znalezienie gatunków, które nie zostały jeszcze opisane.

Ta historia dotyczy jednego z takich gatunków – 'blue foot” (przyp. tłum.: obecnie Idiothele mira Gallon, 2010). Na wniosek ekologów z RPA nie wyjawię dokładnego miejsca odłowu gatunku. Ta informacja mogłaby pomóc tym, którzy chcieliby odławiać je z mniej szlachetnych powodów niż taksonomia. (Teraz już wiemy z deskrypcji, że I. mira występują między innymi na terenie Ndumo Game Farm w RPA, skąd uczestnicy wyprawy dostarczyli holotyp R. Gallonowi. – przypis tłumacza.)

W 2004 roku Richar Gallon otrzymał zdjęcie zrobione przez biologa w RPA. Oczywiście zapytał Richarda, czy mógłby zidentyfikować gatunek na zdjęciu. Przedstawiony na fotografii pająk posiadał metalicznie niebieskie plamki na końcach swoich odnóży. Żaden z afrykańskich gatunków nie był znany z tak wyjątkowego ubarwienia, i dlatego Richard poprosił Sjef van Overdijk’a oraz mnie o odwiedzenie tego miejsca, zgromadzenie danych i pozyskanie osobników do badań. Oczywiście i ja i Sjef byliśmy bardzo ciekawi tego gatunku na żywo, ponieważ niebieskie ornamenty u Harpactiriinae są bardzo efektowne.

Pająk zainteresował nas do tego°Ca, że w maju 2005 roku wyjechaliśmy do RPA. Podróżowała z nami Kim (obecnie dziewczyna Sjef’a), moja żona Dagmar, Guy Tansley oraz Dennis van Veldhuizen. Nasz cel – znaleźć „Blue Foot”.

Podczas naszej podróży mieliśmy także okazję odwiedzić kilka parków narodowych i rezerwatów, lecz w tym artykule skupię się głównie na poszukiwaniach konkretnego gatunku.

Zdjęcie 1: Samiec subadult. © Richard Gallon.

13 maja dotarliśmy do rezerwatu przyrody, i zanim rozbiliśmy obóz odwiedził nas zarządca chronionego terenu. Pokazaliśmy mu nasze pozwolenia na odławianie pająków do celów naukowych i poinformowaliśmy, że szukamy konkretnego gatunku ptasznika. Zapytaliśmy czy na terenie rezerwatu możemy zatrzymywać auto i wychodzić gdziekolwiek chcemy – dał nam wolną rękę, lecz pod warunkiem, że będziemy uważać na niebezpieczne zwierzęta tj.: hieny, hipopotamy, nosorożce, bawoły oraz krokodyle, do których już teraz jesteśmy przyzwyczajeni. Oczywiście dla nas to nie był problem, bo chcieliśmy pozostać żywi, cali i zdrowi!

Po rozbiciu obozu pojechaliśmy na miejsce wyznaczone przez Richarda jako lokalizacja „blue foot”. Znaleźliśmy dziesiątki ptaszników, w tym Ceratogyrus bechuanicus i Brachionopus sp., lecz żaden z nich nie był poszukiwanym gatunkiem… Natrafiliśmy również na pająki z rodziny Nemesiidae. Odwróciliśmy setki skał i kamieni (dosłownie!), aż wreszcie usłyszeliśmy krzyk radości! Dagmara, moja żona, coś znalazła: był to drobny młody ptasznik nieprzypominający C. bechuanicus czy Brachionopus sp., również nie był to pająk z rodziny Nemesiidae. Czy to jest „blue foot”? Osobnik nie miał metalicznie niebieskich końcówek odnóży, lecz może wybarwią się później? Zmęczeni, lecz szczęśliwi ze znaleziska, udaliśmy się z powrotem do obozu. Robiło się już ciemno i widząc ślady hipopotamów blisko namiotów, uznaliśmy że bezpieczniej będzie zakończyć poszukiwania tego dnia. Po powrocie do obozowiska zdecydowaliśmy, że lepiej pozostać czujnym podczas grillowania. Nawet na terenie, gdzie się rozbiliśmy, znaleźliśmy kryjówki zamieszkałe przez dorodne C. bechuanicus. Wszędzie były fantastyczne owady z rodziny Reduviidae, chrząszcze Psammodes virago i chrząszcze z rzędu Scarabaeoidea. Poza tym, wokół nas skakały ropuchy, a na ścianach budynku z sanitariatami było pełno gekonów. Między godziną piątą i szóstą popołudniu, spod dachu tego samego budynku (oddalonego ok. 300 m od obozu), wyłoniła się duża kolonia nietoperzy, a podczas kolacji jakiś gryzoń przypominający myszoskoczka biegał wokół stołu, próbując zjeść wszystkie okruszki, jakie nam spadły.

Drugiego dnia – 14 maja – zdecydowaliśmy się na wycieczkę do rezerwatu. Spędzenie całego czasu na poszukiwaniu pająków byłoby zbyt nudne dla naszych pań – dlatego też mając je na uwadze, zdecydowaliśmy się na małą „przysługę”. Chociaż rezerwat posiada sporą listę ptaków, byliśmy również zainteresowani zobaczeniem innych zwierząt i roślin. Widzieliśmy żyrafy, nosorożce, krokodyle, kilka gatunków antylop i gatunki mniejszych jaszczurek, a także duże grupy sukulentów w okresie kwitnienia, które naprawdę pięknie wyglądały. Ten rezerwat to miejsce, do którego z pewnością wrócę w przyszłości. Jedyne pająki, jakie znaleźliśmy tego dnia, to przedstawiciele rodziny Nemesiidae.

Na trzeci dzień w rezerwacie – 15 maja – zdecydowaliśmy się pójść na „game walk”1. Odebraliśmy z recepcji naszego przewodnika i pojechaliśmy samochodem do punktu początkowego spaceru. Wyglądało na to, że strażnik poprzedniej nocy wypił za dużo drinków, bo zasnął w przeciągu minuty od wejścia do auta. Było bardzo mgliście i, ze względu na poranne godziny oraz naprawdę kiepską widoczność, nie zauważyłem jak nagle na drodze dosłownie znikąd wyrosła wielka żyrafa! Jeśli Sjer nie krzyknąłby głośno „ŻYYRAFAAA!!!”, to mielibyśmy ją wieczorem na grillu… Jak się później dowiedzieliśmy – nie był to taki zły pomysł.

Podczas przechadzki zobaczyliśmy naprawdę dużo żyraf. Poza parskającymi w oddali gnu oraz kilkoma nosorożcami, nie widzieliśmy innych dużych zwierząt łownych. Nieźle się uśmialiśmy, kiedy przewodnik próbował zwabić ptaki naśladując ich dźwięki. A jeszcze więcej śmiechu było jak Sjef naśladował dźwięki wydawane przez przewodnika, w odpowiedzi na jego nawoływania. Najlepsze było to, że strażnik się nabrał i naprawdę myślał, że to ptaki mu odpowiadają! Po spacerze nasz przewodnik zachęcał nas do tego, aby wybrać dłuższą drogę powrotną, bo będzie miał okazję pokazać nam trochę więcej zwierząt. Niestety zasnął ponownie, po 5 minutach w aucie… Prawie przegapiliśmy dwa bawoły w rezerwacie. Na szczęście Sjef dobrze wypatrywał i pokazał nam, gdzie są – dwie głowy byków obserwowały nas bacznie spomiędzy krzaków.

Po naszej wycieczce z przewodnikiem zdecydowaliśmy się na przejażdżkę tylko w naszym gronie. Znaleźliśmy „restaurację” sępów – to miejsca, które można zobaczyć w wielu rezerwatach przyrody, gdzie „wyrzucają” zwłoki zwierząt, aby sępy mogły ucztować. Chociaż powietrze było wypełnione zapachem gnijącego mięsa (była to rozkładająca się tusza żyrafy), to jednak zdecydowaliśmy się na spacer wokół ich obiadu. Widzieliśmy duże, świeże ślady hien w piasku, więc najlepiej dla nas było nie podchodzić zbyt blisko krzaków! Udaliśmy się dalej, gdzie droga zmieniła się w szlak nieoznaczony na mapie rezerwatu. Ścieżka kończyła się w oazie, gdzie zobaczyliśmy kilka ciekawych krokodyli. Trawa była wyjedzona jakby to był kraj, w którym żyją owce, jednak oczywistym było, że to robota hipopotamów. Kolejnym świetnym znaleziskiem były dwa dławigady afrykańskie, które stały w suchym korycie rzeki.

Po tej wyprawie pojechaliśmy do pobliskiej miejscowości, aby zrobić jakieś zakupy. Niestety wszystko było zamknięte! Na szczęście znaleźliśmy mały, prywatny sklep, gdzie kupiłem jakieś skrzydełka z kurczaka i trochę paluszków rybnych. Gdzie była żyrafa, gdy tego potrzebowaliśmy?! A tak… siedzieliśmy w wielkiej ulewie i jedliśmy z małych miseczek!

Następnego dnia (16 maja), wróciliśmy do celu naszej podróży – szukania I. mira. Przełożyliśmy setki kamieni, gdzie znaleźliśmy C. bechuanicus i Brachiopus sp., lecz ani śladu I. mira. Wtem Dennis wydał okrzyk! Gorączkowo podbiegliśmy do niego, a tam ukazał się naszym oczom osobnik z niebieskimi końcówkami odnóży.Zachowywaliśmy się jakbyśmy znaleźli złoto! Nie sądzę aby jakiemukolwiek pająkowi w naturze zrobiono tyle zdjęć – naprawdę genialne znalezisko! Okaz został złapany, a Sjef zebrał wszystkie ważne informacje dotyczące środowiska naturalnego. Nie było śladów pajęczyny, wejścia do gniazda czy resztek pokarmu – kryjówka po prostu dołkiem w ziemi przykrytym kamieniem. Byliśmy zaskoczeni tym, ile godzin zajmuje schwytanie dwóch osobników I. mira.

Niestety nie znaleźliśmy osobników z gatunku w jakimkolwiek innym miejscu w rezerwacie. Oczywiście spotkaliśmy więcej Brachionopus sp. – jeden pająk uraczył mnie polowaniem na karaczana tuż przed mym aparatem. Widziałem także skopiona z rodzaju Opistacanthus, który mnie ukłuł w palec, podczas gdy próbowałem mu zrobić zdjęcie. Poza nieznacznym bólem i swędzeniem w miejscu ukąszenie, dał mi trochę do myślenia…

Był to również jedyny dzień, w którym strażnik sprawdził nasze dokumenty – wszystkie były oczywiście w porządku. Guy Tansley niefortunnie przeszedł przez krzak pełen kleszczy, na szczęście założył czapkę, na której siedziały już setki tych pajęczaków. Tego dnia widzieliśmy również pająka z rodzaju Nephila, razem z samcem i malutkim „pająkiem-złodziejem” (czyli pająkiem ukradkiem podkradającym pokarm z sieci – przyp. tłum.) na sieci oraz niemożliwego do identyfikacji osobnika Latrodectus.

Mimo że byliśmy zadowoleni ze znalezienia „Blue Foot”, mieliśmy nadzieje że spotkamy więcej osobników, w celu zgromadzenia obszerniejszych danych na temat ich ekologii i zachowania. Z niejakim żalem zostawiliśmy to na następną podróż do rezerwatu.

Po powrocie do Europy byliśmy zasmuceni, bo dowiedzieliśmy się, że ktoś w Czechach miał zapłodniony kokon Idiothele mira. Ta sama osoba sprzedawała również maluchy na giełdzie Stuttgarcie w tym roku (2007). To, jak osobniki pojawiły się w rękach Czecha, pozostaje tajemnicą…

Podczas pisania tego artykułu, Richard powiadomił mnie mailowo, iż po czasochłonnych badaniach zajął się tworzeniem deskrypcji tego pięknego afrykańskiego gatunku. Teraz (2007) gdy czescy handlarze puścili w obieg maluchy I. mira, obawiamy się że „konkurencja” będzie próbowała opublikować deskrypcję gatunku, zanim zrobi to R. Gallon. Mam nadzieję, że ten artykuł zaniecha takim działaniom.

1 – game – gra, walk – spacer. „Game walk” to nic innego jak przemierzanie afrykańskiego safari wraz z przewodnikiem/strażnikiem/leśniczym, który jest rdzennym mieszkańcem regionu. Celem takiego spaceru jest oczywiście obserwacja dzikich zwierząt.

Tłumaczenie: Obli.
W myśl: stare, ale jare.

Opracowano przez Obli

Tekst pochodzi z arachnea.org. Więcej informacji w stopce.

Liczba wyświetleń: 4

Post Comment

Wykryto AdBlock! Wyłącz AdBlock, aby kontynuować korzystanie ze strony. Prawy górny róg przeglądarki.